poniedziałek, 5 listopada 2018

[Film] Nie najgorzej się dzieje w El Royale

Nie czytam recenzji ani opisów filmów przed ich obejrzeniem. Zazwyczaj. Czasami się tak zdarzy, że coś tam zobaczę i już mam jakieś pojęcie o czym będzie film. W przypadku "Bad Times at the El Royale" jedyne co wiedziałem idąc do kina to "koszmary ameryki lat '70". Tak, tylko tyle. Był to fragment recenzji z posta na fejsbuku. Nie wczytywałem się, a ten jeden fragment zapadł mi w pamięć, jednak nie do tego stopnia, że rozpamiętywałem go przez cały seans. Lepiej - przypomniałem sobie jakiś czas po wyjściu i wtedy wszystko stało się jasne.




Jest to film, którego akcja zaczyna się dość spokojnie, tajemniczo i od razu poznajemy kilka typowych dla ameryki lat 60-70 zachowań i elementów kultury. Mamy tu więc trochę seksizmu, motyw hipisów, mrugnięcia okiem w stronę akwizytorów, wspominanie jaka to California jest super, a Nevada meh. I jeszcze kilka dużych i istotnych elementów aby upewnić widza, że jesteśmy w roku 1969. No ale fabuła kręci się, kręci, trochę przydługo i następuje moment w którym wszyscy na sali już wiedzą, że to TERAZ zaczyna się film. Tak, od pewnego momentu wjeżdża w nas film, który przypomina coś co wyszło z rąk Tarantino. I faktycznie zaczynają się te amerykańskie koszmary nakładać jeden na drugi, aż na scene wbija Chris Hemsworth, z misją jak od samego Charlesa Mansona. 

I wtedy powinienem się ogarnąć, że przecież to oto chodzi, żeby te koszmary wcisnąć w jeden film, ale nie, ja dalej siedzę i gapię się na ekran i szukam celu i motywu. I już tak wyszedłem z kina, składam swoją opinię w całość. Mówię "no ale po co oni wsadzili tyle rzeczy w ten film, zupełnie jakby chcieli stworzyć horror dla ludzi żyjących w latach... 70... w USA... damn", bo to o to przecież chodziło od początku. Nie wytłumaczę się. Jestem samozwańczym znawcą kultury i historii USA, tak się nią nażarłem w swoim życiu. A taki banalny zlepek wyleciał mi ze łba nawet po tym jak przeczytałem wyraźnie JEDNO zdanie na jego temat.

Niemniej jednak, jak już czaicie o czym film jest, a ja nie spoilerowałem za dużo (sory, zwykle się staram tego nie robić) to polecam. Chociażby dla samego Jeffa Bridgesa, bo to 10/10 aktor jest. I ta hejtowana za twarze Greya Dakota Johnson też jest spoko, chociaż podobno to w Suspirii robi prawdziwą robotę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz