Na Netflixa wprowadzono nowy serial - You (Ty). Obejrzałem nie czytając o nim wcześniej, jak to zwykle ja. Już w trakcie pierwszego odcinka powiedziałem "kocham ten serial!". A po następnym już wpadłem w trans.
Jest to bardzo ładnie i płynnie opowiedziana historia stalkera, z pierwszej osoby. Doskonale pokazuje jak łatwo ludzi przejrzeć i poznać nawet z nimi nie rozmawiając. Główny bohater jest w tym świetny. Nie chcąc zdradzać więcej szczegółów tu zakończę opowiadanie o fabule.
Jak dobrze pamiętacie Dextera? Zabija ludzi, ćwiartuje ich i wyrzuca do wody. Zabija tylko tych złych, więc jest dobry, prawda? Jest taki charyzmatyczny i przecież nie robi niczego złego, nie? W którym momencie się obudziliście, że kibicujecie mordercy? Jak trudno było Wam pomyśleć "Dexter, Ty draniu, to TY jesteś problemem!"? Brakowało Wam serialu w tym klimacie, co?
Say no more! "You" to doskonały serial z podobnym motywem. Wewnętrzna walka wciągnie Was w serial szybko i będziecie obrzydzeni Waszym uwielbieniem do głównego bohatera. Przecież nie jest zły, robi wszystko dla drugiej osoby, aby tej żyło się lepiej. Wie co jest najlepsze. No ale to co robi to ewidentnie nie są dobre uczynki, od początku. Zobaczcie tylko jak Was przekona do siebie ;)
No dobra, a teraz ocenię sam serial. Sory za ewentualne spoilery.
Jak ktoś dostaje w łeb cegłą, to nie jest tego samego dnia wypuszczany ze szpitala i nie wygląda idealnie, bez nawet ogolonej głowy (czy fragmentu) żeby zszyć ranę. To jest trochę taki serial. Jest kilka niechlujnych scen, ale jestem w stanie to wybaczyć aby fabuła nabrała tempa i trzymała napięcie. A napięcie jest trzymane świetnie. Ilość czynników wpływających na jego poziom jest naprawdę spora i pod koniec zacząłem liczyć co jeszcze może się spieprzyć w planie Joe'ego.
Pod względem artystycznym nie mam się do czego przyczepić. Wszystko tu ze sobą gra, kamera dobrze oddaje nastrój bohatera, szczególnie jak jest bliski utraty kontroli, co sprawia, że nam szybciej bije serce i otwieramy szerzej oczy.
Jest na serio bardzo dobrze! Lepszego serialu na weekend nie znajdziecie ;)
All things under Z to blog robiony z powodu zbyt dużej ilości treści w mojej głowie. Mam ochotę podzielić się wszystkim co widzę i słyszę. Czyli opowiem Wam o filmie, który widziałem, muzyce, która dudni w moich słuchawkach i wszystko inne co ma na mnie jakiś wpływ. All things under Z to nie tylko rzeczy zaczynające się od 'Z'.
piątek, 11 stycznia 2019
niedziela, 6 stycznia 2019
[Film] Spider-people, czyli Spider-man: Into the Spider-verse
Kiedy ostatni raz oglądałem animowanego Spider-mana nawet nie pamiętam. Pewnie było to za czasów Fox Kids. Kilku Peterów Parkerów się od tamtych czasów przez ekrany przewinęło. Moim pierwszym kinowym zetknięciem z człowiekiem-pająkiem był film z 2002, gdzie Tobey Maguire mając lat 27 grał 17-18 letniego Petera. Jak bardzo by ten film nie był fajnie zrobiony tak absolutnie nie pasował mi tam Tobey. I Kirsten Dunst. I Willem DaFoe. I w ogóle wszyscy aktorzy w tej wersji (poza Jamesem Franco. James Franco pasuje do każdej roli :D)!
The Amazing Spider-man z 2012 zapowiadał się znacznie lepiej, ale wiecie co? Nic nie pamiętam i mam zero emocji. Film spłynął po mnie, zostawiając tylko w pamięci Emmę Stone i Andrew Garfielda.
Najnowszy live-action Spider-man - o, to jest coś dobrego. Tom Holland miał 21 lat, chociaż dalej wyglądał jak dziecko więc pasował do roli znacznie bardziej niż poprzednicy (a, btw, Andrew Garfield miał 29 lat). Całość działa się faktycznie w high schoolu, a Peter Parker dalej zachowywał się jak nastolatek. Nie miał wujka, który powiedziałby mu legendarne "with great power comes great responsibility", ale miał Tony'ego Starka, który i tak mu zafundował lekcje na temat "co wolno, a czego nie". W każdym razie "local superhero" przemawiał do mnie najbardziej ze wszystkich. Aż do wczoraj!
Historia przedstawiona w Spider-man: Into the Spider-verse to coś nowego. New York traci swojego bohatera, aby na jego miejsce wszedł nowy. I to nie jeden, a sześciu, z różnych uniwersów. I to wszystko trzyma się kupy - otworzono portal i bang, oto jesteśmy. Każdy ma podobną historię do oryginalnej, każdy miał te same problemy, każdego łączy pająk. A główny bohater, Miles Morales, stał się Spider-manem przed chwilą i nie ogarnia co się dzieje, ale wie, że wplątał się w coś dużego. I wszystko co ma, to wartości jakich nauczył się od rodziców (i, heh, wujka też). Mamy tutaj zatem klasyczny motyw "uwierz w siebie" i "nie można się poddawać". I bardzo dobrze. Nakręciło to fabułę, a ja, jako widz, czułem ciężar jaki spoczął na barkach Milesa.
A wszystko to upichcone z fantastyczną grafiką! Przyzwyczajony do marvelowskich produkcji nie oczekiwałem ładnych, artystycznych scen, które samym swoim istnieniem podkreślały stan psychiczny bohatera. A tymczasem robiłem nieme "woooow".
Nie ma co się dłużej rozpisywać. Jak szukacie dobrej animacji - no to ją znaleźliście. Jak potrzebujecie spoko filmu o superbohaterach dla dzieci - no to to jest to. Jak chcecie lekki film dla siebie - to też jest dobry wybór!
9/10, z czystym sumieniem.
czwartek, 3 stycznia 2019
[Serial][Netflix] Czy to się na pewno dobrze skończy? Czyli o Serii Niefortunnych Zdarzeń
Siema w nowym roku!
Cały serial oceniam bardzo pozytywnie. Osoby, które łatwo się denerwują przykrościami jakie dotykają biedne rodzeństwo mają moje pełne zrozumienie, natomiast polecam wytrwać do końca. Powtarzajcie też sobie w głowie "hate the role, not the actor", bo Neil Patrick Harris to kozak w tej roli i dla samej jego gry ten serial wypada obejrzeć w całości, to nieważne, że Hrabia Olaf to wredny dupek ;)
Długo nic nie oglądalem, to prawda, ale teraz pochłonąłem cały ostatni sezon Serii Niefortunnych Zdarzeń.
No co powiedzieć... książek nie czytałem więc nie wiedziałem ani jak się kończy, ani co Baudelaire'ów czeka w każdym kolejnym odcinku. No więc miało to na mnie oczywisty efekt, czyli irytacja, że wszystko zawsze kończy się źle i już nie wierzyłem, że może być dobrze. Zakładałem, że serial nie ma happy endu. Czy miał czy nie miał, to Wam nie powiem, bo to ocena spoiler free. A przynajmniej staram się aby tak było.
Unikając spoilerów powiem tylko, że wolałbym jakby serial zakończył się na przedostatnim odcinku. Byłbym wielce zadowolony z takiego obrotu spraw. Oczywiście wtedy wisiałoby zagrożenie, że Netflix nagle zrobi kolejny sezon.
No i zahaczę też o bardzo złożony wątek, który ciągnie się przez długi, długi czas (od początku serialu) aby zakończyć się dość niespodziewanie i nie dając satysfakcji. Dla mnie to trochę niesmaku pozostawiło. Spodziewałem się... jakiś fajerwerków albo plot twistów.
No także proponuję znaleźć swoje zen, nie irytować się i obejrzeć jak najszybciej.
Ocena?
Hrabia Olaf to wredny dzban, ale jest mi go szkoda/10
(A tak serio, 7/10. Serial poprostu ładny i świetnie przedstawiony).
Subskrybuj:
Posty (Atom)