piątek, 7 grudnia 2018

[Kino] Gdzie jest świąteczny blockbuster?!

Kto jeszcze zauważył, że w tym roku brakuje grudniowej premiery jakiegoś ogromnego blockbustera? 
No, bo patrzcie:
W 2017, w grudniu, premierę miał Star Wars: The Last Jedi.
W 2016, w grudniu, premierę miał Rogue One: The Star Wars Stories.
W 2015, też Star Warsy, Force Awakens.

Teraz pewnie ktoś rzuci: "No dobra, ej, ale to tylko Gwiezdne Wojny były wydawane co roku!"
Oh, honey...

2014, 25.12 - Hobbit, Bitwa Pięciu Armii
2013, 25.12 - Hobbit, Pustkowie Smauga
2012, 25.12 - Hobbit, Niezwykła Podróż
2011 - i tu już nie widze wielkiego blockbustera. Największa premiera grudnia 2011 to chyba Mission Impossible: Ghost Protocol, ale no gdzie ja to będę do powyższych porównywał.

W każdym razie, jest to 6 lat przyzwyczajania ludzi do wydawania jakiegoś konkretnego, filmiszcza, które przyciągnie miliony widzów. A jeszcze dorzucimy do tego merch w czasie świąt i zysk ogółem pobije kolejny światowy rekord (ustanowiony w grudniu rok wcześniej xD). 
Pytam więc: czy serio Aquaman jest uważany za godnego konkurenta Star Warsów i/lub Hobbita? Ja wiem, Jason Momoa jest kozakiem, ale to jest DC, a filmy z ich uniwersum raczej świata nie podbijają. Prove me wrong!

Spider-man: Into the Spider-verse? Ok, to jest Marvel, ale nie jest szumnie reklamowany, trailer leci w kinach bardzo rzadko. Nie ma potencjału. To samo Deadpool...

No to jak? Gdzie jest mój grudniowy blockbuster? :(

poniedziałek, 3 grudnia 2018

[Film] A Star is Born

Aj jaki to był kawał dobrego filmu.
Nie udało mi się pójść na niego podczas American Film Festival (bo był filmem otwarcia...), ale teraz jest normalnie w kinach. I bardzo dobrze!
Poster filmu. Zaczerpnięty z Amazon.com

Śpiewa tu (!) Bradley Cooper i występuje Lady Gaga (!). I robią to naprawdę dobrze! Bradley śpiewa świetnie, a Gaga gra zaskakująco dobrze. Obojgu przychodzi to wszystko naturalnie. 

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!
Musicalem bym tego nie nazwał, bo piosenek jest niewiele. Ale są doskonale zrobione, bo łapią widzów za serce, szczególnie duet ("Shallow"), a melodie wpadają do głowy i trzymają długo (np. "Maybe it's time", mnie trzyma dalej, świetny numer). Oczywiście styl Bradleya różni się od stylu Gagi, co dziwnym nie jest. Szczególnie im dalej w film. A większość głównie w stylu country, ale tym rockowym, a nie yee-haw!


Historia jest dość nieprawdopodobna, ale realna. I jest taka, że ten realizm w niektórych momentach strzela nas w pysk i robi nam się smutno. Kiwamy wtedy głowami i myślimy "no tak, tyle się przecież o tym słyszy, że w ogóle nas to nie powinno zaskakiwać". Mówię tu o biznesie muzycznym, który poznajemy w trakcie filmu. Bo gwiazda się rodzi z pasji i ambicji, aby potem wejść w bezlitosny biznes, gdzie nie ma miejsca na "ja nie chcę". 
Mamy tu też kilka wątków, które budują nam ten dramat, aby go potem sprawnie i zgrabnie zamknąć, a widzów zaskoczyć i postawić z uczuciem bólu przeokropnego. Tak się robi historie.

Film ewidentnie poleci do Oscarów w przynajmniej 4 kategoriach. Zakładam: scenariusz, role pierwszoplanowe (męska i żeńska) i piosenka. I podkreślam "przynajmniej". 

Won do kina/10!